Antypracownik miesiąca

Antypracownik miesiąca

Czas na drugi post! Hura!

Niestety, chciałabym mieć na niego pomysł lepszy niż żaden. W zasadzie mogłabym przywołać anegdotkę dość zabawną, a z pewnością obrazującą moją niezdarność, która ujawnia się w najmniej oczekiwanych momentach.

Pierwszy tydzień w pracy, konkretniej, o ile pamięć mnie nie myli, dzień drugi.
Na koniec dnia, do moich obowiązków należy drukowanie faktur, które powinny zostać wysłane ponownie do rąk osób prenumerujących fantastyczne tytuły jak Top Agrar Polska. Perły prasy, warte swojej ceny, zwłaszcza z dodatkiem top świnia. A że program dość toporny, szatą graficzną nie wykraczający dalej niż poza Windowsa ’98, łatwo się pomylić, trudno pomyłkę odkręcić. Nie zmienia to faktu, że zadanie dość banalne, ale dla kogoś o sprawności umysłu co najmniej ograniczonej, ta czynność miała prawo być co najmniej wymagająca skupienia. No i oczywiście skupienia zabrakło.

Dziesięć minut do końca.
Ostatnia partia pasjansa zakończona sukcesem, więc co by dobrego złym nie przekreślać, zamiast zaczynać następną rozgrywkę, machnąć wypada i sapera. Tak o, dla tradycji.
Cóż, saper to nie jest moja mocna strona, więc minut pozostało dziewięć. Długopisy ułożone, makijaż poprawiony, kawa wypita, już prawie gotowa do wyjścia, ale te przeklęte faktury. Gdyby nie fakt, że prawie wyrzuciłam ich spis do kosza razem z nieudanymi próbami pokonania siebie samej w jednoosobowej grze w kółko i krzyżyk, nie musiałabym ich drukować. Ale problem nie ucieknie, więc najwyraźniej Bozia nad moimi obowiązkami czuwała zdecydowanie bardziej niż ja. Nic nowego, mówiąc szczerze.

Włączam raz jeszcze narzędzia zesłane przez samego diabła, czekam, czekam i czekam, poczekam jeszcze trochę. O, działa. Ręcznie wpisuję tajemnicze numerki. Aby oszczędzić zbędnych opisów wyjaśnię to tak – są dwa pola. W jednym wkleja się numer faktury, drugie uzupełnia się automatycznie. No ale nie tym razem. Po kliknięciu „drukuj” mym oczom ukazał się mrożący krew w żyłach, pędzący pasek postępu drukowania „1 strona z 60”. Co? Nie. O Boże. Pomocy. Zwolnią mnie zanim dostanę wypłatę. Anuluj, anuluj, anuluj, anuluj, proszę. Trzy zdrowaśki, no nie pomogły. Drukowanie ruszyło, a ja w dodatku nie wiedziałam która drukarka na tym piętrze właśnie przelewa siódme poty żeby zrealizować moją porażkę. Te gwoździe do trumny sama przybiję.

Więc zaczął się pościg. Sunę korytarzem jak rajdowiec NASCAR, jeden zakręt, dzień dobry, drugie drzwi, punkt ksero, pisk gumowych podeszw na poplamionej wykładzinie. Jedna stacja, druga, trzecia, o, chyba tutaj. Echo wypluwanych kartek rozbrzmiewało i nie było już do zatrzymania. A ponieważ w tym pokoju drukarki były trzy, każda z nich pracowała, instynkt i zmysł osoby, która nie raz musi się z tak idiotycznych opresji wyciągnąć, pomyślałam, że ciepło kartek zdradzi, która porażka nosi moje imię. A konkretniej 60 faktur z cudzymi adresami. Czy cokolwiek tam się tworzyło.
Widzę je. Stos kartek. Ciepłych kartek, o Chryste. Co teraz? Gdzie to schować? No przecież nie zjem, nie mogę ukraść. Cholera jasna, życie przed oczami przebiega, wszystkie stracone szanse, każda zła decyzja, od urodzin do chwili obecnej. Och, jaki krótki żywot to był.
Ale zaraz chwila – to nie to.
Łaska? Tragedia? Dramat? Komedia?
Jak zachowa się osoba dorosła? Ucieknie!
Tak, wzięłam torbę, pożegnałam się, wyłączyłam komputer i wyszłam, wciąż nie wiedząc, czy drukowanie faktycznie miało miejsce, kto wie, może stos wyrzucanych kartek właśnie morduje jedną z księgowych. No nic, ludzki błąd, najwyżej mnie zwolnią, prawda? Nie nakrzyczą na mnie? Proszę, niech nie krzyczą, bo się rozpłaczę, zawsze w takich sytuacjach płaczę i nikt nie wie co robić, a ja po prostu jestem bezradna i wcale nie zaskoczona swoim niepowodzeniem. Zdarza się.

Wracałam do domu szybkim krokiem, jak bym chciała uciekać przed kroczącym za mnie duchem zmarnowanego tonera. Zdarza się, zdarza się. Każda wibracja telefonu powodowała, że moje serce skakało z klatki piersiowej gdzieś do poziomu stopy.
Ale nikt nie zadzwonił.
Mało tego, ucieszyli się, że przyszłam następnego dnia, łaskawi ludzie. Gdyby tylko wiedzieli, że na swój statek wpuścili niszczycielskie siły dwudziestoletniej niezdary. Zdarza się.
Jedną z powielonych faktur zabrałam do domu, na pamiątkę. Wisi teraz koło mandatu, który mam do zapłacenia za przebiegnięcie przez drogę dla rowerów.
Ale to za pierwszą wypłatę, może dotrwam.

tak wyglądałam


Spodobał Ci się wpis? Przejdź do następnego klikając w ten link!

Tagi: , ,